2017-03-11

CO ZABRAĆ?

Odwieczne pytanie neofitów, wybierających się po raz pierwszy na morze. Odpowiedź znaleźć można na przeróżnych portalach i stronach żeglarzy „zawodowych” (dla jednych cudzysłów – z przekąsem, dla innych zwyczajnie – dla podkreślenia charakteru ich działalności). Ja nie będę wyliczał modelowego zestawu rzeczy potrzebnych załogantowi, zwabionemu na pokład aby „zapewnić mu niepowtarzalny i niezapomniany cudowny czas rejsu”.  Każdy przytomny, potencjalny żeglarz, wybierając się na rejs pyta współuczestników bardziej doświadczonych – takich, którzy już wiedzą „z czym to się je”…  Zawsze, konieczne i niezbędne informacje, może i powinien uzyskać od organizatora. Tutaj zasygnalizuję jedynie o rzeczach niezbędnych, bez których mustrować się nie powinno:

      1. kalosze; dwie pary obuwia miękkiego;  sztormiak*, czyli ubranie nieprzemakające (kurtka + spodnie);   czapka (wełniana; pod kaptur przydaje się – z daszkiem (tzw. zejmanka);  śpiwór (wskazany osobisty jasiek); rękawiczki przydadzą się zmarzluchom (i nie tylko);   klapki – tzw „japonki” – pod prysznic, ze wzgl. higienicznych; dres sportowy, bielizna, skarpety, koszula flanelowa, sweter, ręcznik, przybory toaletowe, , okulary przeciwsłoneczne itp – jak każdy turysta, bądź traper.

Jeśli zabierasz latarkę – nie zapomnij o zapasowych bateriach; nóż składany przydaje się każdemu – nie tylko żeglarzowi; jeśli masz telefon komórkowy – nie zapomnij o ładowarce (także akumulatorowej), a przede wszystkim nie zapomnij o roaming’u ; przyda Ci się również mały plecaczek na krótkie wycieczki poza port; możesz potrzebować pieniędzy (karta bankomatowa?) na ewentualne wypożyczenie roweru etc. Warto mieć monety (euro, korony duńskie , szwedzkie) na uruchomienie prysznica, gdyż w niektórych portach (np Sassnitz, Kopenhaga) stosowane są takie archaiczne rozwiązania; są to niewielkie kwoty ale trudno abym nosił worek monet dla „oszczędnych” żeglarzy… Jeśli niedomagasz z czymkolwiek i potrzebujesz niestandardowych leków (np. insulina) – nie zapomnij o nich; zwykła apteczka jest na jachcie.

Alkoholu (przynajmniej na mojej łódce) nie dostaniesz, poza ilościami aptecznymi. Jeśli uważasz, że trzeba się napić w towarzystwie – weź ze sobą jakąś butelczynę, to samo dotyczy piwa: jeśli potrzebujesz – zabierz je w rozsądnej ilości. Jeśli palisz papierosy, zaopatrz się w rozsądną ilość i nie zapomnij o zapalniczce – z jachtowej nie pozwolę Ci korzystać … Dobrze jest także (i przezornie) zabrać ze sobą kilka klamerek do suszenia bielizny i – jeśli się ostaną – zostawić je na łódce, gdyż owe klamerki giną i topią się permanentnie a ja nie nadążam z ich uzupełnianiem

Kiedy już sprawdzisz, że skompletowałeś wszystko co potrzebne, to sprawdź dwa razy jeszcze czy masz ze sobą dokumenty (paszport lub dowód osobisty). W przeciwieństwie do wszelkich innych rzeczy ja Ci tego nie jestem w stanie uzupełnić a łódka nie będzie czekać i grosza wyłożonego na udział w rejsie nie odzyskasz…

O chorobę morską nie pytaj nikogo. Nikt Ci tego dobrze nie opisze, a… być może nigdy jej nie doświadczysz osobiście. Organizmy reagują b. różnie na kołysanie i zależy to także od rodzaju statku, jakim płyniesz. Jachty o kadłubach wypornościowych – „Nitron” do takich należy – mają mniejsze przyśpieszenie przy „wjeżdżaniu i zjeżdżaniu” z fali i w związku z tym mniej „muli” delikwenta – w przeciwieństwie do kadłubów szerokich, płaskodennych (tzw. „mydelniczek”).  Jak już wspomniałem, organizmy na morskie falowanie reagują różnie i adaptują się też różnie: może Cię zmulić zaraz za główkami portu, potem kładziesz  się spać i wstajesz zdrowy, a może być tak – że adaptować się będziesz dzień, dwa albo dłużej, wszystko zależy od pogody i Twojego organizmu. Na adaptację organizmu niebagatelny wpływ ma Twoja reakcja i zachowanie: na pokładzie, podczas pracy, sterowania itp. adaptujesz się szybciej i łatwiej, podobnie pozycja horyzontalna – łagodzi nieprzyjemne skutki kołysania…  Niektórzy starają się złagodzić skutki kołysania, stosując przeróżne medykamenty i środki jak np.: cinarizinum, imbir (tabletki lub w herbacie), opaski uciskowe na nadgarstki, obklejają się plastrami w przeróżnych miejscach itd., itp. – ja nic na ten temat nie mogę powiedzieć. Wiem jedno: przechodzi, czasami  wraca… Na koniec powiem tak: trudno jest ocenić swoje możliwości po np. tygodniowym rejsie – jeśli trafisz na łaskawą pogodę, możesz nabrać fałszywego przeświadczenia, że choroba morska Ciebie się nie ima; jeśli zdarzy się permanentnie wzburzone morze – zrazisz się – być może zupełnie niepotrzebnie. W dłuższym rejsie (np. 2 tyg.) doświadczysz zmiennych warunków atmosferycznych, otrzymasz pełniejszy obraz morskiej żeglugi i… będziesz wiedział – czy jest to dla Ciebie… Tak – na koniec: powiem Ci, że nierzadko  załoganci,  z wielką ulgą schodząc z pokładu i kończąc rejs, mówią sobie: nigdy więcej(!), a potem (po kilku tygodniach, miesiącach) dzwonią i rezerwują miejsce na łódce w następnym sezonie

*Na początek w charakterze sztormiaka możesz użyć nieprzemakalnej odzieży roboczej, którą tanio kupisz w hurtowni.